Neal Shusterman „Głębia Challengera”, czyli w końcu dobra powieść o chorobie psychicznej [recenzja]

Przy okazji tej lektury wiele się dowiedziałam – i o autorze, i o tym, jak funkcjonuje mózg, gdy nie wie, czym ani gdzie jest.

Neal Shusterman znany jest i w Polsce, i na świecie – z dziesiątek fantastycznych książek młodzieżowych. U nas najprędzej słyszeliście o jego Rozdartych – cyklu o kraju, w którym zakazano aborcji, ale można oddać nastolatki do recyklingu (jest lepsze niż brzmi – ale tłumaczenie Papierowego Księżyca niemal zabiło tę książkę) – oraz Żniwa śmierci, o nastoletnich Kosiarzach w świecie, w którym już nikt nie umiera (mniej więcej). Generalnie większość książek tego autora to mniej lub bardziej dystopiczne young adult. Ale jest też Głębia Challengera.

Czego dowiedziałam się o Shustermanie w trakcie lektury? Po pierwsze, ukończył dwa fakultety: ma magistra z teatrologii i… psychologii. Po drugie, pisarz ma syna, Brandona, który jako nastolatek trafił na zamknięty oddział psychiatryczny i doczekał się porażającej dla rodziny diagnozy: zaburzenia schizoafektywne. Jeśli dobrze rozumiem, to zaburzenie łączy w sobie to, co „najlepsze” w depresji oraz schizofrenii.

Shusterman postanowił napisać, jak wygląda choroba. Bez poetyzowania – jak w Locie nad kukułczym gniazdem – ale też bez naturalizmu i szukania sensacji. Przelał na karty swoje doświadczenia z osobami chorymi – w tym długą, przegraną walkę swojego przyjaciela ze studiów – oraz wspomnienia swojego syna, także te, które w trakcie leczenia chłopak spisywał (lub rysował) w notatniku. Dlatego to, co czytamy, jest z jednej strony obce i niezwykłe, a z drugiej całkiem porażające.

Tu zacznę od faktu, że nie podobała mi się ta książka jako całość. Podzielona jest niejako na dwie linie narracyjne: jedną „realną”, w której główny bohater, piętnastoletni Caden Bosch, zaczyna się czuć i zachowywać dziwnie, oraz drugą, w której czytamy jego sny – lub halucynacje – o podróży pirackim okrętem przez bezkresny ocean, w stronę tytułowej Głębi Challengera. Większość fragmentów o piratach kartkowałam – nie podobały mi się, nie przemawiały do mnie, po prostu mnie nudziły; dopiero w dalszej części powieści zaczęły nabierać dla mnie sensu w kontekście narracji „realnej”. Ale może taki był zamysł?

Historia Cadena zaczyna się dość niewinnie: chłopak słabiej się czuje. Zaczyna mu się wydawać, że ktoś coś powiedział, kiedy jednak nie powiedział. Uwielbia rysować i jest w tym dobry, ale w pewnym momencie traci chęć, a jego rysunk i zaczynają się „rozsypywać”. Potem jest gorzej: zaczyna mówić dziwne rzeczy. Zaczyna słyszeć. Znaki drogowe stają się dla niego imperatywem i zmuszają do wykonywania czynności. Wydaje mu się, że ktoś grozi mu śmiercią. Próbuje się ukrywać. Wpada coraz bardziej i bardziej w tę spiralę, aż w końcu następuje ostateczna zdrada: rodzice zabierają go na wizytę u „miłego doktora”, z której Caden nie wraca już do domu. Rozpoczyna się jego leczenie i terapia na zamkniętym oddziale dla dzieci i młodzieży.

“Dad, it feels like I’m at the bottom of the ocean, screaming at the top of my lungs, and nobody can hear me.”

„Tato, to jakbym był na dnie oceanu, krzyczał z całych sił, ale nikt mnie nie słyszał.” – Brandon Shusterman

Narracja w Głębi Challengera jest pierwszoosobowa. Wszystko, co się dzieje, obserwujemy z punktu widzenia Cadena; doświadczamy tak, pośrednio, utraty kontroli nad rzeczywistością, jaka staje się jego udziałem. Jak wspomniałam Shusterman ucieka od sensacyjnych tekstów o głosach, wmuszaniu leków czy tęczowych halucynacjach. Caden odbiera wszystko inaczej. Wiemy – i on też czasem wie – że część jego zachowań jest kompulsywna i nie może nad nimi zapanować. Widzimy też, że wszystko, czego doświadcza, jest dla niego realne – chyba najbardziej uderza to przy opisie tomografu mózgu. Wiemy o nim z części „pirackiej”, gdy kapitan statku za karę zmusza Cadena do wyczyszczenia olbrzymiej, ciasnej armaty i załoga wciska jego ciało do środka – dopiero w kolejnym, już „realnym” rozdziale dowiadujemy się, że było to właśnie badanie. Robi to naprawdę spore wrażenie.

Tytułowa Głębia Challengera to najgłębszy punkt dna oceanicznego, na samiuśkim dnie Rowu Mariańskiego. Grafikę wzięłam z bloga o nurkowaniu.

Także sposób poszatkowania narracji jest dość specyficzny i dodatkowo podkreśla charakter choroby. Głębia składa się z dziesiątek rozdzialików, niektórych po 4-5 strony, inne nie zajmują nawet jednej całej. Nie tworzą też stricte ciągłości – czasami są między nimi dni i tygodnie przerwy. Różnie wygląda też sama relacja Cadena – w miarę zmian, jakie zachodzą w jego głowie, zmienia się też sposób wypowiedzi, zarówno w wersji „realnej”, jak i „pirackiej”. Najlepiej widać to w przypadku działania dobieranej mu mieszanki leków.

Jak wspomniałam, Głębia Challengera nie podobała mi się, ale przeczytałam całą. Ten pozorny paradoks łatwo wyjaśnić – mam wrażenie, że to książka na tyle specyficzna, że trudno jej utrzymać odbiorcę w skupieniu nad lekturą, może też momentami zwyczajnie nudzić albo prowadzić do niezrozumienia. Jednocześnie to całkiem dobry obraz „choroby duszy”, jak nazywał problemy psychiczne mój dziecięcy neurolog: też jest trudna do pojęcia i niełatwo się nad nią skupić. Warto doczytać – żeby sprawdzić, co potencjalnie kryje się w głowach „czubków”, „wariatów” i „dziwaków”, co może któregoś dnia obudzić się w nas lub w naszych bliskich. Nie jest to łatwa lektura (i nieco się ciągnie), ale zdecydowanie taka, z której wynosi się wartościową wiedzę.

2 myśli w temacie “Neal Shusterman „Głębia Challengera”, czyli w końcu dobra powieść o chorobie psychicznej [recenzja]

Dodaj odpowiedź do Matka Przełożona Anuluj pisanie odpowiedzi