Wielki powrót „Fenixa”, czyli starość nie radość [recenzja]

Olaboga, Fenix wrócił! Jedno z legendarnych już czasopism literackich i fantastycznych czasów minionych, w czołówce ważności dla polskiej literatury fantastycznej – obok Nowej FantastykiMłodego Technika – i dla fandomu, zwłaszcza tego „starego”, budującego kiedyś fantastyczną scenę w Polsce – ponownie trafiło na papier (i po raz pierwszy do e-booka). 

Ogłoszenie Bartka Biedrzyckiego – pisarza, a teraz także rednacza Fenixa – Antologii – przeleciało po fandomie jak burza. Nie bez powodu; pismo po przebojach wydawniczych zamknięto w 2001 roku, więc nagły powrót jest sensacją, dla wielu fanów też powodem do wielkiej radości i uciechy.

Sama jestem #teamNF – mój ojciec okazjonalnie kupował właśnie Nową Fantastykę, więc to od niej zaczynałam przygodę z prasą tego typu; Fenixa poznałam dopiero po jego zamknięciu, głównie z egzemplarzy antykwarycznych, bibliotecznych, cudzesów. Nie miałam do niego większego sentymentu, jednak nawet mnie porwała fala entuzjazmu. Zdobyłam więc wersję elektroniczną (przypominało to quest w erpegu [kopirajt Pałac Wiedźmy]) i… odczucia mam bardzo mieszane.

dobry-zly.gif

Literacko

Zacznę od końca, czyli od opowiadań.

  • Paweł Ciećwierz Mój aniele – to taki leciutki wjazd, ledwo zapadający w pamięć, ale ładnie „wchodzi”. Całkiem symaptyczne, do zapomnienia kilka chwil po lekturze.
  • Agnieszka Hałas Czarne i czarniejsze – to moje pierwsze spotkanie z Teatrem węży autorki i od razu bardzo, bardzo udane. Naprawdę świetny tekst w klimatach mrocznego fantasy i przytulam go do czytelniczego serduszka ❤
  • Paweł Ciećwierz Straszna – o wiele lepsze niż pierwsze w magazynie. Interesujący świat przedstawiony i naprawdę ciekawie napisane postaci – czytałam z dużą dozą przyjemności i chętnie sięgnęłabym do podobnego tekstu 🙂
  • Rafał Cichowski Wszystko już było – mieszane odczucia. Z jednej strony momentami jest ciekawie, z drugiej autor czasem epatuje wulgarnością i niepotrzebnie mruga okiem do tego, że nie chciano wydać jego książki. Całkiem spoko opisy i zupełnie nieciekawe dialogi. Generalnie tekst ostatecznie ani dobry, ani zły.
  • Marta Sobiecka Autochton – to ciekawy tekst. Zaczyna się nieco cyberpunkowo, a kończy… religijnie. Warto się nad nim pochylić; nawet gdy nie każdemu przypadnie do gustu, można docenić realizację pomysłu. Lekką irytację mogą wzbudzić cytaty z innych twórców 🙂
  • Romuald Pawlak Skimmo i kamień, który przemówił  – bardzo fajne. Tak po prostu. Postapokalipsa wieki po fakcie, z interesującą kreacją świata przedstawionego, a naszym przewodnikiem po realiach jest dziecko, co dało ciekawy efekt narracyjny. Gorąco polecam!
  • Tomasz Fijałkowski Trzecie piętro – przyjemne opowiadanie. O wiele lepsze w odbiorze niż Antipolis tego samego autora – wygląda na to, że bardziej odpowiada mi w krótkich formach. Spokojne, całkiem klimatyczne, przekonało mnie do tego autora 🙂
fenix
Fenix na czytniki jest całkiem nieźle złożony, mimo że okładka nieco niewymiarowa 🙂

Publicystycznie

Każdy magazyn zaczynam od publicystyki. Tu tak samo, najpierw sięgnęłam po felietony, recenzje i wstępniaki – i odbiłam się od ściany.

Jarosław Grzędowicz Jak wchodzić do tej samej wody – czyli wstępniak honorowego naczelnego. Generalnie spodziewałam się kilku słów o przeszłości oraz informacji o planach redakcji czy o tym, jak powstawał bieżący numer. Przeliczyłam się. Praktycznie cały tekst Grzędowicza to przyjemne w odbiorze wspominki o tym, że kiedyś to się robiło te ziny na kolanie i odbijało na ksero, a potem robiło się dziennikarstwo w biegu i na rozpadajacym się komputerze. I że Fenix na rynku był wyjątkowy i niezbędny. Ogółem – kiedyś to były czasy, och ach! Zresztą – przeczytajcie sami, bo wstępniak sentymentalny dostępny jest online.

Magda Białek Teatrum mundi – recenzja (czy może analiza?) Teatru węży Agnieszki Hałas. Tekst dość chaotyczny, trochę w nim skakania od Sasa do Lasa (bo autorka wyciąga a to Spirited Away, a to Planetscape Torment itp.), ale czytało się ogólnie nieźle – jednak sam, bez opowiadania, nie zachęciłby mnie do sięgnięcia po cykl.

maxresdefault
Opowiadanie zachwyca, recenzja już nie.

Rafał Cichowski Wszyscy autorzy płacą – to tekst ciekawy, ale chyba nie z tych powodów, dla których chciałby autor. Cichowski wydał swego czasu książkę w Novae Res (pozdrawiam vanity), został za nią nominowany w plebiscycie Zajdla i rozpętała się porządna gównoburza w fandomie. W felietonie autor wylewa swoje żale – momentami z imienia wymieniając adminów i aktywnych członków grupy Polska Fantastyka, która vanitów nie znosi jak komarów, a na której go wówczas bardzo mocno punktowano (fakt, że nie zawsze kulturalnie). Ogółem tekst jest stosunkowo płaczliwy, momentami złośliwy, nie wyjaśnia za wiele, za to pokazuje, że autor ma żal do czytelników o to, że nie lubią vanitów, i do autorów, że nie uznają ich za literaturę – i głośno o tym mówią.

Marek Oramus i jego Piąte piwo: QF, czyli Quantum Fiction – mimo że to w sumie zawoalowana recenzja Mrocznej materii Croucha, to czytało się przyjemnie, zwłaszcza odniesienie do kwestii naukowych 🙂 Nic dodać, nic ująć.

Tomasz Fijałkowski Objawy, diagnozy, recepty – moim zdaniem to najlepsza publicystyka w numerze, chociaż z częścią (sporą) tez autora się nie zgadzam. To tekst o tym, że krytyka literacka umiera, ludzie nie potrafią czytać, a wszystkiemu winien jest internet (a wraz z nim blogosfera i social media). Z tekstu jednak przebija tęsknota za minionym „papierowym” systemem, gdzie to krytycy wyznaczali trendy i wskazywali, co ma się podobać, a teraz robić to może każdy z dostępem do internetu, który:

zmienił wszystko – zamiast kilkunastu „analogowych” centrów nadawania, uświęconych tradycją istnienia, szczycących się rozpoznawalnymi nazwiskami, zaproponował chór cyfrowych, najczęściej anonimowych głosów, którymi nikt nie dyrygował (…) nikt również nie podjął się syzyfowej pracy jakiejkolwiek organizacji tej kakofonii i nie spróbował narzucić „kodeksu ruchu”, przy pomocy którego głosy fałszujące byłyby wygłuszane, głosy zaś czyste lub chociaż dobrze rokujące, przesuwane na plany bliższe.

I jakkolwiek sporo racji ma Fijałkowski w tym, że gros opinii w internecie nie powinno nazywać się „recenzją” (moje teksty gatunkowo też w dużej części nie, oddając tu sprawiedliwość) i jest co najmniej słaba, to stwarzanie tak wyraźnej opozycji „stare dobre czasy” i „paskudne nowe rozdrobnienie” jest po prostu zabawne i trąci marudzeniem. Nadal jednak jest to tekst, z którym można z powodzeniem polemizować i który niesie sporo ciekawych treści (może Qbuś by coś skrobnał? Albo Wiedźma? 🙂 ). Zupełnie przeciwnie do tego, co zostawiłam na koniec.

Mała errata: na co słusznie zwrócił mi uwagę sam autor, w trakcie wywodu powyżej pominęłam samo zakończenie felietonu. A to, paradoksalnie, było wezwaniem do piór: „Wciąż wierzę w to, iż pisać o książkach powinni ci, którzy te książki najzwyczajniej lubią i nie chcą, by skromna liczba „lajków” czy niemrawy ruch na blogu miały wpływ na tę sympatię. Niech piszą, powoli poszerzając pole widzenia, skrupulatnie gromadząc wiedzę (…). I co najważniejsze, niech nie boją się być jacyś, bo takich samych są setki”. Całość przeczytajcie w Fenixie!

fenix_legenda_zyje.jpg

W nowym Fenixie Antologii pojawił się felieton Krzysztofa Sokołowskiego Śmierć klasy średniej. W sumie zacznę od tego, że tytuł powinien brzmieć Komuno, wróć!, względnie Kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów. Autor najpierw wspomina:

Powiedzmy sobie szczerze: okres potocznie nazywany „komuną” sprzyjał książce jako zjawisku kulturowemu.

Dalej pisze o „elicie”, która zamiast stać w kolejce za mięsem, stała za książkami. I o tej neisamowitej krytyce literackiej, która pokazywała „elicie”, co ma czytać, wybierając wyłącznie dobre rzeczy. Dalej zaś wkracza kapitalizm:

Upadek centralnego sterowania procesem wydawniczym: przez przydziały papieru, ustalanie „planów wydawniczych”, manewrowanie kolejnością tytułów w planach,  centralną dystrybucją wreszcie, z godziny na godzinę zdegradował książkę literacką z dobra i symbolu statusu intelektualnego do banalnego towaru.

Tu chwila refleksji nad tym, że przez to zamiast dobrych książek na rynek wysypała się „pulpa”, a krytyka umarła, czytelnicy nie znają refleksji, wydawanie książek to biznes, więc wydaje się same złe rzeczy dla godnego wzgardy „planktonu” (czytelnika masowego), czytelnikiem na szczycie piramidy pokarmowej jest wykształcony akademik-intelektulaista, a pośrodku są potomkowie elit komunistycznych intelektualistów. Internet zaś i, tfu, blogosfera to najgorsze, co spotkało kulturę, zwłaszcza książkę.

Generalnie niech ten wylew podsumuje cytat z jego środka:

Gorsza moneta zawsze wypiera lepszą, dziewięćdziesiąt procent wszystkiego jest nic nie warte. Od tych dziewięćdziesięciu procent „komuna” jednak jakoś nas odcinała. Była restrykcyjna i upadła. Zostało wolne miejsce. Wypełniła je taśmowo produkowana tandeta.

Komuno, wróć, internecie, umrzyj!

confusion-gif-8.gif
Przypominam: mamy rok 2018

Cały tekst to westchnienie za czasem bezpowrotnie minionym (i oczywiście lepszym) i sarkanie na „tę dzisiejszą młodzież”. Można by każdy akapit cytować i załamywać ręce (jako i ja czyniłam), ale jednak odsyłam do kupienia Fenixa – ze względu na szacunek dla innych autorów. Swoją drogą podobnie prezentował się opublikowany na blogu Krzysztofa Sokołowskiego felieton o powrocie Fenixa. O tym, że autor najwyraźniej nie rozumie procesów rządzących dzisiaj kulturą popularną i jej odbiorcami (heloł, fantastyka!) niech świadczy, że w zdaniu „bohater niedawnej gigantycznej gównoburzy” chodzi o akcję… sprzed dwóch lat. Wiem, że KS jest naprawdę uznanym członkiem fandomu i budował go od podstaw, wiele nazwisk na listach publikacji fantastycznych to jego zasługa, jednak naprawdę – może pora na emeryturę? Względnie podyplomówkę z socjologii/marketingu?

Wyjaśnienie

Opowiadania są jak najbardziej w porządku. Tu naprawdę nie ma sensu szukać dziury w całym – podobny poziom znajdziemy czy to w NF, czy w Fantomie, czy Smoko i Esensji. Pod względem literackim można polecić Fenixa każdemu chętnemu – chociażby ze względu na teksty Hałas i Pawlaka. Ale to nie jest całe pismo.

Publicystyka w nowym Fenixie Antologii pokazuje, że jej autorzy (i redakcja) pismo skierowali raczej do „starego fandomu” – osób o pokolenie ode mnie starszych, dzisiaj często w okolicach 50. Te teksty to „wspomnień czar”, „kiedyś było lepiej”, „tęsknię za dawnymi sposobami konsumowania i tworzenia kultury”. Publicyści nie zauważyli drobnej zmiany kulturowej, jaką przyniósł internet, a jeśli już, odczytują ją w kategoriach wrogich: zepsucia rynku książki i czytelnictwa, kapitalistycznej konkurencji, roszczenia sobie prawa do wyrażania opinii jako krytyki. Ale to nie wszystko.

niekaczka

Moja szefowa lubi bardzo określenie „millenialsi”. Tak, wiem, to dla wielu z was brzydkie słowo, jednak kulturowo ma pewne znaczenie. W Polsce mamy, według różnych ekspertów, dwie fale millenialsów: urodzonych mniej więcej w latach 1980-1990 oraz 1991-2000. Oczywiście co ekspert, to drobne różnice. Pierwsza połowa to ludzie dobrze wykształceni, już dorośli, poukładani, wychowani w kapitalzmie i społeczeństwie informacyjnym. Druga połowa nazywana bywa „pokoleniem C” – od „connect” i „communicate”; to młodzi ludzie od kołyski niemal zaznajomieni z nowymi mediami i zupełnie innym sposobem konsumpcji treści.

Co ważne, millenialsi zupełnie inaczej niż ich rodzice i dziadkowie kupują, czytają, szukają informacji. I co najważniejsze: to ludzie, którzy aktualnie mają po 20-40 lat, według GUS około 10-12 mln dusz, i są uznawani za główną siłą nabywczą w kraju. Zwłaszcza gdy chodzi o słowo pisane (i samochody).

tenor

Pisanie tekstów o tym, że kiedyś żyliśmy bez komputerów, było lepiej, internet ssie, komuna była zajebista, blogi można o kant dupy potłuc, a w ogóle to dzisiaj czytelnicy powinni się zastrzelić, bo są do niczego – chyba nie jest dobrym pomysłem.

Granie na nostalgii jest spoko, ale w okresie gwałtownego rozwoju mediów cyfrowych, gdy magazyny papierowe padają jak muchy, coraz większe budżety lokowane są w internecie, a odbiorca lubi mieć dostęp do szerokiej gamy produktów, informacji i opinii, najlepiej natychmiastowo, nie wróżę Fenixowi Antologii w takiej formie specjalnej przyszłości. Pisanie „sobie a muzom” nie pozowli utrzymać pisma, nawet wydawanego nieregularnie, a z takim podejściem i takimi tezami nie przyciągną odbiorców. W skrócie: mój ojciec kupowałby Fenixa, ja nie.

Pozdrawia i przestrzega – w myśl klasyfikacji jednego z autorów – średnia klasa czytelnicza.

Zdjęcie główne – materiały prasowe Fenixa

27 myśli w temacie “Wielki powrót „Fenixa”, czyli starość nie radość [recenzja]

  1. Zobaczymy, mam nadzieję, że im się utrzyma. Co do minionków milenijnych – niestety nie ma to pokrycia w rzeczywistości. Raz czytają dużo mniej, mają problemy ze zrozumieniem teksty zawierającym więcej niż cztery akapity, wydaje im się, że rozumieją technologię – a w rzeczywistości tak nie jest, są podatni na manipulację – lista jest długa, jak znajdę opracowanie podam źródło. Ze swojej strony mogę to nieobiektywnie potwierdzić po swojej „karierze” w szkole.

    Nie masz też racji jeżeli chodzi o wydawnictwa i przenoszenie wszystkiego do internetu. Brakuje rzetelnych piszących, o dziennikarzach nawet nie wspomnę, bo pokolenie, które może się nimi nazywać aktualnie wkracza w wiek emerytalny. Dodatkowo – kolejny brak obiektywizmu, współuczestniczę przy tworzeniu (zaznaczam TWORZENIU) treści do konsumcji – o tym, że mglistość tekstu nie może wykraczać poza poziom gimnazjalisty (mało słów, unikać długich słów) – moim zdaniem wiele mówi.

    Może Ci się wydawać, że jest inaczej, ale tak nie jest. Sam będąc smarkiem, uważałem, że rozwój technologiczny wystrzeli nas intelektualnie w powietrze. Byłem wówczas przekonany, że w przyszłości nastolatek będzie ogarniał technologię a ja ledwo będę łapał o czym w ogóle mówi.

    Internet ssie. Nie śniło się nam, żeby internet zarzucać gównem. Teraz, by znaleźć informację trzeba się nagimnastykować i to bardziej niż w latach 90tych kumpel znalazł swojego ojca przez internet ;]

    Jest źle. Ale mam nadzieję, że wróci entuzjazm i że blogerzy przestaną patrzyć na seo i statystyki i zaczną się na powrót cieszyć tym co robią 😀

    Btw. nie mam 50tki ;] Ale jak bym zaczął opisywać moje boje z komputerami dałabyś mi 70 ;]

    Polubienie

    1. Króciutko, bo zaraz koniec pracy 😉 Na ile zdążyłam się zorientować, pracujesz w internecie/z systemami, tak? To też automatycznie zupełne inne spojrzenie na treści publikowane w sieci.

      Sama mam nieco inne doświadczenie. Kilka lat pracowałam w ogromnej redakcji prasowej online 😛 Obserwowałam proces „zwijania” papieru i przenoszenia się „do onlajnu” – i to raczej proces nieodwracalny. Praca dziennikarza internetowego wyglądała inaczej niz papierowego: zupełnie inna szybkość, źródła, research, ale też i błędów (głównie na poziomie językowo-ortograficznym) więcej.

      Rzetelni piszący są, ale za ich pracę słono się płaci – niezależnie od tematu. Znam paru 🙂 Jednocześnie dlatego praca wyrobnika, mediaworkera czy w ogóle blogera „standardowego”, który dłubie sobie w wolnych chwilach, to zupełnie inna jakość (czy też jej brak).

      Co do poziomu tekstów w necie – jest różnica między pisaniem pod SEO a porządną robotą dziennikarską. Teraz pracuję w marketingu online – i powiem ci, że porządna robota się słabo sprzeda, bo się jej nie wygoogla. To proste. Raporty są jednoznaczne: attention span nam się skraca, wyszukiwarka ma swoje wymagania, pozycjonowanie is king, reklama musi się kliknąć. Jednocześnie otwiera to masę furtek do zupełnie nowych form (Starość aksolotla, jeśli chodzi o literaturę, poza tym wideo, podcasty, webkomiksy, zasoby opowiadań online itp. itd.), z których żal nie skorzystać. I sarkanie na to, że „były czasy, a teraz nie ma czasów, bo internet” to trochę narzekanie, że literatura umrze, bo wprowadzono masowy druk i dodaje się powieści w odcinkach do gazet 🙂 Strzał w kolano, jeśli chce się pisać dla więcej niż garstki odbiorców.

      Polubienie

      1. Z rozpędu nie napisałem, że większość dziennikarzy (świat i Polska) przeszła do marketingu 😀 Głównym powodem są finanse i mnie to nie dziwi.

        Wiem, że to nieodwracalne i wcale nie tęsknię za papierem. Brakuje mi rzetelności, dopracowanych tekstów, śmiałych koncepcji i otwierania mi móżgownicy na rzeczywistość. W tym upatruję zła, a nie brak makulatury ;] Ale z perspektywy technologicznej, to jest nędza – jedyne medium jakie istnieje dla czasopism to witryna internetowa. Od biedy ktoś spróbuje napisać aplikację, ale przy mnogości wariantów, nieaktualizowanych systemów (nie z winy użytkowników) jest to nierentowne. Powstał djvu, a wydawcy uważają, że pdf to świetny pomysł na dystrybucję pism ;]

        Można połączyć jedno z drugim, tylko idąc w kierunku redukcjonizmu treści i dewaluowania jej jakości (po to by była przystępna dla półgłówka), a coraz większym wkładem w urojoną promocję i mierzenie zasięgów do kogo ów mierny tekst dotarł, i tym samym ile zostało sprzedanych czytelników reklamodawcom – to jest zła droga. Zastanawiam się kiedy ten obłęd się skończy.

        Wiem, że jakość słabo się sprzeda. Oprócz dotarcia do odbiorcy, zamyka się możliwości zaistnienia dobrych treści (x lat temu uczyłem ludzi, jak używać algebry Boole’a w wyszukiwarce, dzisiaj uczę, że są inne wyszukiwarki gdzie 1. znajdą to czego szukają, 2. nie zostaną sprzedani reklamodawcom). A wracając do Fenixa nie powiem, że jestem oszołomiony poziomem tekstów, ale jestem zadowolony z tego co przeczytałem. Podobnie byłem usatysfakcjonowany powrotem Przekroju.

        Co do mojej pracy – określam siebie jako factotum albo ładniej człek interdyscyplinarny ;] Najczęściej odnoszę się do swojej pracy czym aktualnie się zajmuję.

        Polubienie

      2. ” I sarkanie na to, że „były czasy, a teraz nie ma czasów, bo internet” to trochę narzekanie, że literatura umrze, bo wprowadzono masowy druk i dodaje się powieści w odcinkach do gazet 🙂 Strzał w kolano, jeśli chce się pisać dla więcej niż garstki odbiorców.”

        Podobnie Skawiński określił granie na poziomie, przyznając tym samym, że umie, ale na tym nie zarobi, więc tego nie robi. Wychodzę z założenia, że jeżeli człowiek ma pasję i o dziwo ta pasja daje mu z tego żyć powinien się tego trzymać – przykład? Co prawda górnolotny, ale masz – Bob Dylan.

        Wystarczy poczytać dzienniki/pamiętniki pisarzy, rzadko który chciał pisać dla mas. Pisanie na poziomie zawsze było adresowane do garstki. A literatura, na której się wychowałem umiera, bo ilu zostało takich jak Wiesław Myśliwski?

        Nie moje słowa „kiedyś było ważne co się czyta, teraz to cud jeżeli cokolwiek czyta” ;]
        To dorzucę jeszcze coś, za PRLu miałem okazję oglądać w telewizji światowe kino od początku jego istnienia. Wychowałem się na Bergmanie, Vadimie czy Tati. Dziś mamy internet, znajdź i poleć do obejrzenia. Zepsułem kilka młodych umysłów i z bólem patrzą na dzisiejsze produkcje.

        I paradoksalnie mam świetną rozrywkę pisząc z Tobą o czyichś bólach dupy „kiedyś było lepiej” ;]

        Polubienie

        1. Masz tę przewagę nade mną, że pamiętasz PRL 😛

          „Wystarczy poczytać dzienniki/pamiętniki pisarzy, rzadko który chciał pisać dla mas. Pisanie na poziomie zawsze było adresowane do garstki” – racja. W przypadku Fenixa jednak problemem jest to, że magazyn musi jednak jakoś się utrzymać. Przez jakiś czas może uda się to z „finansowej fali” (:D) pierwszego numeru + zrzutek, ale ile to potrwa? Ratunkiem zdaje mi się wersja elektroniczna – w tym wypadku koszt dystrybucji i druku może być sporą różnicą.

          „Wychodzę z założenia, że jeżeli człowiek ma pasję i o dziwo ta pasja daje mu z tego żyć powinien się tego trzymać” – owszem, też mam przykłady. Na przykład fan walki mieczem utrzymujący się z walki mieczem 😉 Ale to niestety jednostki – a w odniesieniu do kultury troszeczkę nie ma na to miejsca.

          „za PRLu miałem okazję oglądać w telewizji światowe kino od początku jego istnienia. Wychowałem się na Bergmanie, Vadimie czy Tati. Dziś mamy internet, znajdź i poleć do obejrzenia” – tu też kijek ma dwa końce. Kapitalizm ma to do siebie, że każdy może konsumować taką kulturę, jaka mu odpowiada – a wielu osobom odpowiada ta prosta. Moja babcia – przecież wychowana w tym dobrokulturowym PRL – w ogóle nie czyta („Mistrz i Małgorzata to taka fantastyka, a ja nie lubię” :P), moja matka (jak wyżej) wyłącznie harlekiny i kryminałki, ojciec kolekcjonuje książki, ale już nie czyta. To dzięki internetowi, blogom, social mediom znalazłam prawdziwe perełki, do których inaczej bym nie dotarła: muzyczne (np. A Perfect Circle – tego w radiu „za moich czasów” nie było), filmowe (ukochany przeze mnie „A Girl Walks Home Alone at Night”) czy literackie (uwierzysz, że gdyby nie internety, w życiu nie przeczytałabym Żuławskiego i Project Itoh?). I internet pozwala mi wyszukać konteksty do tego, co właśnie „trawię” 🙂 To jest cudowne narzędzie, pytanie tylko: jak z niego korzystamy.

          Polubienie

          1. Teraz troche odwroce swoja wypowiedz. Moi rowiesnicy, tych, ktorych znam czesto nie maja pojecia o czym mowie. Nie widzieli tych samych filmow, ja wychowalem sie na Monty Pythonie a co niektorzy mieli szczescie poznac na studiach. A mieli ten sam dostep ;] Dlatego uwierze i masz racje.

            Polubienie

        1. Moje pierwsze skojarzenie: http://www.liberatura.pl/co-to-jest-liberatura.html 🙂

          O ekskluzywności i prestiżu wydania ‚prawdziwej książki’ powstała cała masa prac i artykułów. Wiele wskazuje, że to dlatego wydawnictwa vanity kwitną – każdy chce być pisarzem, a prawdziwy pisarz musi mieć książkę na papierze. Cóż.

          Temat szybkiej dezaktualizacji książki też był niejednokrotnie poruszany i w sumie w kwestii literatury masowej jest aktualny od dziesięcioleci 🙂

          A w kontekście Fenixa – kluczowe wydaje mi sę tu zdanie „Co się tyczy samej literatury, Kaufmann przepowiada, że wkrótce bycie autorem poza mediami społecznościowymi będzie nie do pomyślenia”. Zdania specjalnie nie zmieniam, ale tekst był bardzo ciekawy, choć nieco skakał po tematach 🙂

          Polubienie

  2. Dziękuję za prześwietlenie FENIXA. Odniosę się jednak tylko do tego, co sam napisałem i co zostało naświetlone. Intencją mojego tekstu nie było budowanie opozycji STARE/DOBRE/-NOWE/ZŁE. Nie.Siłą rzeczy jednak opozycja ta powstała, ponieważ bardziej zależało mi na uwypukleniu tego, co dzisiaj może być uznane za wadliwe. A to łatwo pokazać kontrastując z elementami, które były skrajnie odmienne w „epoce papieru.” Szkoda, że nie została zauważona końcówka mojego tekstu, która jednak rozwadnia sugerowaną mi programową wrogość do nowych czasów. Napisałem tam, że każdy ma prawo pisać i wyrażać opinię, ale jednocześnie obowiązkiem powinno być przede wszystkim pisanie dla siebie (nie pod wydawnictwa lub pod wyimaginowanych odbiorców) oraz poszerzania wiedzy na temat literatury. No chyba że z tym też ktoś się nie zgadza…

    Pozdrawiam Tomek Fijałkowski

    Polubione przez 1 osoba

  3. A najzabawniejsze jest w tym to, że „Fenix” w konflikcie nowe-stare przeważnie stał po stronie nowego: „CyberJoly Dream” opublikowali, choć NF odrzucił; opisywali seriale TV odcinek po odcinku; wspierali sieciową eksperymentalną powieść w odcinkach itd.

    Polubienie

  4. Nie wiem, co z tą okładką, plik był ponadwymiarowy, może dlatego go zeskalowało?

    Co do pisania dla więcej niż garstki czytelników… Magazyn ma numerowany, niski nakład. Nikt z nas nie mówił, że celujemy w więcej niż garstkę. To nie jest przedsięwzięcie komercyjne i nie mamy obaw za specjalnie, że się wywróci – wystarczy, że się sprzeda. Do tego celu wystarczą same dziady, które czytały poprzednią odsłonę.

    Zapraszamy też tych wszystkich, którzy lubią poczytać – niekoniecznie to, co jest akurat na topie, to „jak się teraz pisze” i którzy potrafią poświęcić swojej pasji więcej, niż jeden klik.

    Sam od 20 lat pracuję przy internecie. Owszem, internet zmienił oblicze prasy, ale generalnie rzecz biorąc bez papieru nie ma roboty. W 2005 roku założyliśmy papierowy magazyn komiksowy – banda hudefaków z internetarza, dzisiaj niektórzy, którzy tam debiutowali drukiem, to ludzie robiący naprawdę duże rzeczy – Podolec, Wittersheim, Dębski. Możliwe, że wypłynęli by na samym internecie, możliwe, że nie? Internet to jak worek z łajnem, w którym gdzieś, na dnie, są kocięta. Nie każdy je znajdzie, chociaż warto szukać.

    Przez ponad dekadę pracowałem dla telewizji i wszyscy powtarzali mantrę, że telewizja umarła i internet szcza na jej grób. Cóż, telewizja żyje, ma się świetnie, tylko teraz zamiast kabla antenowego ma ethernetowy, seriale zamiast po odcinku są puszczane po sezonie (i też trzeba czekać – nie tydzień, ale pół roku) i nazywa się to Netflix. Realna różnica taka, że jak się już zapłaci za abonament, to reklam mniej, niż w kablówce.

    Ciesze się, że spodobały się opowiadania, bo to trzon tego numeru. Publicystyka – jest taka, jakiej potrzebują nasi odbiorcy. Nad tekstem Krzyśka warto się drugi raz zastanowić – on, tak naprawdę, chwali wiele zjawisk, w tym także cały ten plankton – niezbędny element ekosystemu.

    Celujemy w innego czytelnika, niekoniecznie w millenialsa. Ale prócz papieru mamy dla wszystkich dużo rzeczy – rozbudowywane stopniowo archiwum online z poprzednich Feniksów i Fenixów – jeżeli ktoś interesuje się literaturą i krytyką to na pewno zaciekawią go analizy i oceny sprzed dwóch czy trzech dekad, bo to pozwala lepiej zobaczyć mechanizmy. Gdyby w obecnym już w archiwum tekście Krzyśka o rynku video zmienić „video” na „torrent” to można 1:1 przedrukować ten tekst (sprzed 25 lat!) dzisiaj.

    Mamy blogi literackie – Lapsus, opisujący teksty, które w „blogosferze książkowej” są tak bardzo poza radarem, że się bardziej nie da, blog Tomka Fijałkowskiego, który ma doświadczenie i wykształcenie filologiczne, przez co wskakuje od razu trzy poziomy wyżej, niż „dostałam książkę do recenzji, dziękuję wydawcy, to fajna książka i łatwo się czyta” czy mój wreszcie, gdzie zajmuję się – zwykle zupełnie poza mainstreamem – komiksem i rzeczami, które dziś pamiętają tylko dziady, co młode były za Gierka – a okazuje się, że Peteckiego jednak ktoś dziś czyta, w tym także młodzi.

    Ludzie, wbrew pozorom, chcą rozmawiać, chcą wiedzieć. Wczoraj na warszawskim spotkaniu dyktowałem tegorocznej maturzystce listę ciekawych książek, gdzie protagonistami są zwierzęta (konkretnie: Las Duncton, Wodnikowe wzgórze, Pieśń łowcy, Dom obiecany, Beasts of New York) – pytała, słuchała, notowała, nie narzekała, że dwukrotnie starszy facet ją poucza, czy patrzy z góry z pozycji bardziej doświadczonego. Bo nie było takiej relacji. Takich ludzi z takim podejściem nam trzeba – chętnych, żeby coś poznać, żeby coś przeczytać, wyjść poza Top 10 Empiku i polecone przez znajomych na fejsie seriale.

    Otwarci jesteśmy na starych czytelników i na nowych. Ale nowi muszą chcieć do nas przyjść, nie przyniesiemy im Fenixa Antologii na srebrnej tacy i nie pokroimy w kostkę, żeby było łatwiej. Dostaną nóż, chleb i wskazanie, gdzie lodówka 😉

    Rozpisałem się, ale to pierwsza większa recenzja, więc myślę, że warto było się do niej odnieść. Warto pogadać – bo wtedy zwykle znajduje się wspólny język.

    No i polecam papier. Ładnie wygląda i są komiksy.

    Pozdrawiam,

    Bartek Biedrzycki
    redaktor naczelny

    Polubienie

    1. O, cześć, nie spodziewałam się takiej wizyty 🙂

      Co do Archiwum – masz rację i warto je oddzielnie w ogóle podlinkować, co właśnie zrobiłam. Dzięki za uświadomienie tego braku 🙂

      W kwestii informacji o bardziej hermetycznej części literatury czy kultury w ogóle. Czytuję i Twojego bloga, chociaż może nie pasjami, na blog Tomasza Fijałkowskiego trafiam od czasu do czasu. Nie neguję w żaden sposó zasadności ich istnienia czy przydatności – wręcz przeciwnie, takie miejsca w internecie to to, co pozwoliło mi znaleźć wiele świetnych lektur, filmów, muzyki. I młodsi czytelnicy są głodni wiedzy, zwłaszcza podawanej przez osoby uznawane przez nich za ekspertów.

      „Co do pisania dla więcej niż garstki czytelników… Magazyn ma numerowany, niski nakład. Nikt z nas nie mówił, że celujemy w więcej niż garstkę. To nie jest przedsięwzięcie komercyjne” – widzisz, tej informacji mi trochę zabrakło. W Twoim felietnonie (swoją drogą – myślałam, że będzie jako wstępniak w numerze) nie wspomniałeś o takim pomyśle na Fenixa, u Grzędowicza też takowej nie widziałam.

      Może to kwestia zainteresowań „badawczych” – całe studia turlałam się raczej po literaturze popularnej, masowej i związanych z nią społecznych zjawiskach, np. aktualnie w zakresie young adult i dystopii – a może raczej marketingowego spojrzenia na pojawiające się w Polsce nowe wydawnictwa, magazyny i portale Dlatego podchodząc do Fenixa jako do magazynu, który musi na siebie jakoś zarobić, wypunktowałam to, co odstręczy czytelnika – młodego, który marki po prostu często nie zna lub takiego jak ja, raczej patrzącego na aktualne przemiany i szukającego w nich korzyści 🙂

      Opowiadania są super ❤

      Polubienie

      1. „O, cześć, nie spodziewałam się takiej wizyty” – tak działa internet – ktoś coś pisze, ktoś inny to czyta i komentuje. Wiesz, internet 😉

        Co do bloga, to miło mi, wyjaśniła się zagadka tej trzeciej osoby ze statystyk (dobra, piątej) 😉

        Co do samego pisma, to komunikowaliśmy, że papier jest numerowany. Jest taka informacja w sekcji „gdzie kupić” i na stopce redakcyjnej (przyznaję, papierowej) oraz mówiliśmy o tym na FB. Być może wrzucenie tego do presskita byłoby jakimś dodatkowym krokiem.

        Tak, jak pisałem, nie zamykamy się na czytelnika młodego. Ale też szukamy czytelnika nieco bardziej wymagającego i tak samo wymagamy. Kiedyś strasznie pokłóciłem się z redakcją, bo dostałem wytyczne „artykuł max 6.000 znaków, bo potem, to TL;DR, muszą być śródtytuły, bo ludzie się zniechęcają, pisz zdaniami prostymi, nie złożonymi, a w ogóle to nie używaj specjalistycznych słów, bo czytelnik może nie znać”.

        Jeżeli 6.000 znaków to dużo, to znaczy, że czas ograniczyć czytanie do etykiem w sklepie. Co do wizualnego zagospodarowania szpalty, to się zgadzam. Zdania złożone po to istnieją, żeby ich używać – jak ktoś nie umie, to niech się nauczy. A jak się chce czytać specjalistyczne teksty, to trzeba albo znać słownictwo, albo mieć pod ręką jakiś słownik / referencje.

        Ta anegdota dobrze podsumowuje moje własne poglądy na pisanie, które mocno wcielam. Mikropowieść, którą skończyłem w styczniu (ukaże się w drugiej połowie roku) mogłaby służyć za kompendium wiedzy na temat sprzętu do lotów w kosmos, tak jest naszpikowana szczegółami i informacjami. Bez szkody dla nikogo mógłbym je wszystkie wyrzucić i APAS-93 i opisy jego różnic w stosunku do SSWP skwitować „węzłem cumowniczym”. Mógłbym… Czy bez szkody? No właśnie, dla jednego bez szkody, inny coś skorzysta, a ja, ja jestem erudytą, lubię się dzielić fajną wiedzą, ja bym chorował. Dla odmiany na przykład opisy bohaterów ograniczam do „był średniego wzrostu, miał jasne włosy” i to kobie, na 900 stron wystarczy 😀

        Czytelnik wymaga od nas, autorów, pewnych rzeczy. Jeżeli wymaga tylko, żeby „się dobrze czytało” to w zasadzie czytelnika wybór, ale nie będziemy o niego zabiegać. Nam potrzebny czytelnik, od którego można wymagać, który wejdzie w interakcję, odniesie się, skorzysta z tego, co dostaje. Można zaryzykować, że to oczekiwanie, że czytelnik będzie ambitny.

        A poza tym, hej, jest rozmowa? Jest. O to chodziło.

        A co do przemian – nie ma człowieka bardziej niż ja zachłyśniętego tym, że żyjemy w cyberpunku, w spełnionej science-fiction i w ogóle w technologii. Nie bez powodu jestem np. jednym z najdawniejszych polskich podcasterów. Tyle, że technologia niesie zmiany różne. Te dobre chcemy wziąć – wyobraź sobie Archiwum FX dajmy na to w 2002 roku. Na płycie? W drukowanym kompendium? Zgroza.

        Ale technologia niesie też zmiany złe. Totalne zpsienie prasy, która obecnie stanowi w większości tylko click-through (w większości, a nie w ogólności), zniesienie progu wejścia (żeby opublikować swój pierwszy tekst o komiksach musiałem spędzić najpierw kilka dni przy maszynie do pisania, potem kilka tygodni na rozmowach z redaktorką (do której fizycznie jeździłem do Biblioteki Narodowej, żeby omawiać tekst) i czekałem pół roku, aż numer się ukaże. Dziś siadam, piszę i idzie w świat. Może to zrobić każdy, a oboje wiemy, że nie każdy bynajmniej powinien, bo sam fakt, że się umie pisać (a czasem nawet nie) to za małe uzasadnienie, żeby pisać coś i do tego publicznie.

        Nie będę wyliczał – sieć, technologia, zmiany dały nam, więcej dobrego i złego. Ale czy to nie jest jednak przykro, że w dobie samochodów tak mało ludzi ma okazję jeździć konno? A to jest tak piękna rzecz.

        Ja czekam na ludzi, którzy lubią jeździć konno, tęsknią za tym i nie wstydzą się o tym mówić, chociaż wiedzą, że nie wygrają z nowym modelem Tesli. Ale też – wcale nie muszą 😉

        Polubienie

        1. Z tym komentarzem mogę się wyłącznie zgodzić 🙂

          Co do komunikacji o numerowanym papierze – z punktu widzenia odbiorcy i po swoim nizrozumieniu wcześniej może podpowiem, żeby jaśniej na stronie/w materiałach prasowych zakomunikować charakter nowego Fenixa? Jako magazynu dla wyrobionego odbiorcy, niekomercyjnego w dosłownym tego słowa znaczeniu? Pomogłoby to uniknąć nieporozumień.

          PS – „artykuł max 6.000 znaków, bo potem, to TL;DR, muszą być śródtytuły, bo ludzie się zniechęcają, pisz zdaniami prostymi, nie złożonymi, a w ogóle to nie używaj specjalistycznych słów, bo czytelnik może nie znać” – yup, to znam doskonale. „Pamiętaj, że czytelnik musi zrozumieć, a ‚glaukonityzacja’ to za trudne słowo” 😛

          Polubienie

  5. Zjawiskowym wydaje się fakt, iż marudzący nad upadkiem jakości Sokołowski, silnie wspiera mierną jakość vanity.
    Całość pisma trąci myszką i poza Fijałkowskim, Pawlakiem i Hałas, jest po prostu miałka. Jeśli redakcja nie podniesie poziomu to czarno to widzę.

    Polubienie

    1. Czyli nam się udało – pismo wygląda tak, jak chcieliśmy, żeby wyglądało. My, dla odmiany, patrzymy raczej pozytywnie na obrót spraw, zresztą jeżeli ktoś w pięć dni od premiery jest gotów wydawać opinie o powodzeniu przedsięwzięcia, to musi być nie lada tytanem – my jeszcze nie jesteśmy gotowi na bardziej radykalne oceny, chociaż sprzedaż wygląda nader obiecująco 😉

      Polubione przez 1 osoba

        1. Czytałem. Chciałem sprawdzić o co tyle szumu z Zajdlem. Wydmuszka choć z potencjałem. Dopracowana znalazłaby wydawcę. Autor wolał co innego: Sam wlazł do dołka uciśnionych i teraz marudzi.
          Lapsusa też czytuję. Czasem bardzo mądrze pisze. Czasem kulą w płot.
          Fajnie Barek że odwaliliście kawał roboty. Doceniam choć jestem za młody na starego fenixa. Pewnie dlatego nowego oceniam jak powyżej.
          Mimo wszystko życzę powodzenia.

          Polubione przez 1 osoba

          1. Od siebie powiem tylko, że „Fantom” też mi się nie spodobał, ale na wszelki wypadek kupiłam 3 numery, żeby mieć pewność – warto więc i po kolejne Fenixy sięgnąć, żeby porównać i wtedy podjąć decyzję 🙂

            Polubienie

  6. Jeszcze nie czytałem, ale mam zamiar. Pozwolę więc sobie na garść ogólnych uwag względem recenzji i reakcji na nią. Podoba mi się reakcja i podoba mi się zaznaczenie od początku, że to projekt niekomercyjny dla ograniczonego grona osób. To zmienia nieco optykę. Względem zaś tekstów publicystycznych… Z jednej strony od razu mi przyszło na myśl, że ich skupienie na przeszłości nie wyklucza ich zasadności. Pod względami wspomnianymi przez Krzysztofa Sokołowskiego w PRLu rzeczywiście mogło być lepiej. Podobnie ze zmianami opisanymi przez Tomka Fijałkowskiego. Kwestia tu rozbija się o to, czy coś z tego wynika dla dzisiejszego czytelnika oraz czy następne numery „pójdą dalej”.

    Polubione przez 1 osoba

  7. Hmm, ja tylko się odrobinę poczepiam 🙂
    Nie stawiał bym Fenixa obok NF i MT bo MT to zupełnie inna bajka i na równi można pisać w tym momencie tez o FiF, Alfie czy co tam jeszcze. I nie Nowa Fantastyka a Fantastyka była tym Pionierem, a Fenix na drugim miejscu.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz