Paweł Paliński „Polaroidy z zagłady”, czyli nie tego się spodziewaliście [recenzja]

Polaroidy z zagłady leżały na czytniku jakieś dwa lata i czekały na swoją kolej. Zainspirowała mnie do lektury Sylwia z UnSerious.

Literatura postapokaliptyczna, na co dzień kojarząca się z klimatami Metro 2033 S.T.A.L.K.E.R.A., jest znacznie bogatsza, niż pozornie się wydaje. Jednym z argumentów udowadniających tę tezę są Polaroidy z zagłady – powieść o końcu świata, ale też zupełnie nie o nim. I niekoniecznie, tak naprawdę, postapo.

Paweł Paliński opisał nieduże miasto, S. gdzieś nad Sanem, trzy miesiące po tym, gdy prawie cała ludzkość zamieniła się w Biernych: istoty, które pozornie mogą zombie przypominać. Prawie cała ludzkość, gdyż pozostała w tych smętnych ruinach cywilizacji Teresa Szulc, 64-letnia była nauczycielka WF-u, kobieta, która przez życie szła samotnie, bez wiary ani towarzystwa, i nigdy na tę samotność nie zwracała uwagi. Teraz bycie samej zaczyna nabierać dla niej nowego znaczenia. I my wraz z nią będziemy to zgłębiać.

polaroidy z zagłady

Wiele w tej książce elementów, które dziwią. Myślisz, że to książka o zombie – ale Bierni zombiakami w klasycznym ujęciu nie są. Na dodatek praktycznie wcale ich na kartach nie uświadczymy. Myślisz, że to książka o przetrwaniu – ale przetrwanie niekoniecznie ma sens. Myślisz, że to książka pełna akcji, jak to zwykle tego typu historie – cóż, srodze się rozczarujesz. Ostatecznym zdziwieniem było dla mnie to, że na bohaterkę wybrano właśnie Teresę, kobietę starszą, samotną, bez celu. Czemu? Może by pokazać, co dzieje się, gdy brak w życiu sensu innego niż przetrwanie samo w sobie?

Polaroidy z zagłady to nurkowanie wgłąb zwichrowanej psychiki, rozpadającej się pod wpływem utraty wszelkich norm i sensów, uginającej się pod imperatywem konieczności przeżycia, chociaż bez celu. Mimo że nic się nie dzieje – Teresa wychodzi po wodę, rozpala w kominku, leczy chorobę, obserwuje miasto – to narracja wciąga, wiruje, raz skupiając się na otoczeniu, innym razem na tym, co siedzi w głowie bohaterki, a jeszcze innym – podsuwając nam zamglone ekspozycje i retrospekcje. Całość składa się w gorzką tragedię, koniec świata, którego naprawdę można się bać. To bardziej powieść psychologiczna niż postapokaliptyczna, gdzie zagłada i majaczące w oddali zagrożenie Biernymi-zombie są jedynie szkieletem do budowy czegoś więcej.

dobry-zly

Muszę też przyznać, że mimo wszelkich zalet – pomysłu, doskonałego operowania językiem, dobrze przemyślanej narracji – Polaroidy są momentami męczące. Trudno przełknąć je na raz, trzeba sobie dawkować, inaczej lekturę porzucimy. Paliński momentami za mocno wydłubywał z opowieści artyzm i pisarskie sztuczki, co ostatecznie nieco jej ujmuje. Mimo to czas spędzony nad tą książką nie był w żaden sposób zmarnowany. Zdecydowanie Wam ją polecam – jako coś innego, trudniejszego, bardziej wymagającego w granicach fantastyki.

6 myśli w temacie “Paweł Paliński „Polaroidy z zagłady”, czyli nie tego się spodziewaliście [recenzja]

  1. Zacytuję Noblistę, gdyż chyba pasuje:

    W dzień końca świata
    Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
    Rybak naprawia błyszczącą sieć.
    Skaczą w morzu wesołe delfiny,
    Młode wróble czepiają się rynny
    I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.

    W dzień końca świata
    Kobiety idą polem pod parasolkami,
    Pijak zasypia na brzegu trawnika,
    Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
    I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
    Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
    I noc gwiaździstą odmyka.

    A którzy czekali błyskawic i gromów,
    Są zawiedzeni.
    A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
    Nie wierzą, że staje się już.
    Dopóki słońce i księżyc są w górze,
    Dopóki trzmiel nawiedza różę,
    Dopóki dzieci różowe się rodzą,
    Nikt nie wierzy, że staje się już.

    Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
    Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
    Powiada przewiązując pomidory:
    Innego końca świata nie będzie,
    Innego końca świata nie będzie.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz