Po co ci książka ze śmietnika? [MYŚLI LUZEM]

Kilkukrotnie już wspominałam, że książki lubię i szanuję. Gdy sprzedaję lub oddaję jakąś – nabywca otrzymuje “stan igła, Niemiec płakał gdy oddawał”. Jednocześnie już od kilku lat rozumiem, że – uwaga, herezja – książka to przedmiot. Może się zniszczyć: zalać, opalić, zagrzybieć, porwać, kot może ją zasikać, chomik pogryźć, a kawa podstępnie zaatakować.

Czasami jest też zwyczajnie stara i zniszczona. W latach PRL książki wydawano generalnie marnie: papier był reglamentowany, miał jakość makulaturowego papieru toaletowego, tusz był niewiele lepszy, całość była klejona, co powodowało rozpadanie się grzbietu po większym rozchyleniu… Do tego typ papieru sprawia, że chłoną wilgoć i zanieczyszczenia jak gąbka, a strony zaczynają przypominać bibułę – trzeba bardzo pilnować miejsc, w których je przechowujemy. Gdy weźmiecie do ręki książkę wydaną około roku 1910 i 1950 od razu zauważycie różnicę – ta pierwsza będzie zapewne w lepszym stanie. Dlatego peerelowskie masówki po prostu niszczeją od stania na półce – ze względu na złą jakość materiałów zdobywanych w pośpiechu i z trudem.

ksiazki-z-czasow-prl-386229977

Powyższe zdjęcie jest stąd – może akurat znajdą się amatorzy i kupią.

I co wtedy?

Wyjść jest kilka. Można książkę, która ma dla nas wartość sentymentalną, a szkody nie są zbyt rozległe, próbować suszyć, kleić bibliotecznymi taśmami, odgrzybiać i dezynfekować (droga impreza, wielkie biblioteki mają cenniki zaczynające się od 100 zł plus vat, a kończące na 400 zł za jedną porcję), oddać do introligatora. Można poszukać takiego samego wydania na Allegro – jeśli to nie biały kruk, to koszt może być minimalny. Jeśli książka była dla nas ważna ze względu na treść czy przesłanie “wielkiej literatury” – jak np. Trylogia Sienkiewicza – to nowych wydań w cenie od ok. 10 zł/tom znajdziemy na pęczki. A co ze starym tomikiem?

Uwaga, tu będzie kontrowersyjnie: wyrzucić.

hatersgonnahate

Ale jak to, wyrzucać książki? To się nie godzi!

Do popełnienia tego dość naładowanego zdumioną złością wpisu nakłonił mnie post na pewnej grupie Facebookowej. Użytkowniczka napisała, że wyłowiła ze śmietnika perły literatury: Kraszewskiego Starostę warszawskiego, wyd. 1945, Anię z Avonlea Lucy M. Montgomery (1948) i, najlepsze z najlepszych, Nad Niemnem, wiekopomne dzieło Orzeszkowej, tom pierwszy, data na oko w okolicy 1950.

Przechwytywanie

Pod postem pojawiło się morze wpisów przerażonych czytelników (“Piękne, stare książki – jakiś bezwartościowy człowiek to zrobił 😦 “ czy “Jak można takie książki wyrzucić?!”) oraz chwalących postawę dzielnej autorki, która dość szybko na szczęście przyznała, że nie nurkowała w śmietniku, bo książki leżały po prostu w “komorze na kubły”, co jednak nie umniejsza jej heroizmu w ratowaniu książek.

1

Serio?

Zastanówmy się

Jak wspomniałam na początku, książki wydawane w tym okresie są – delikatnie mówiąc – marnej jakości. Często też są to przedruki wydań przedwojennych, ze starym tłumaczeniem, a nawet składem i gramatyką, dzisiaj po prostu kłujące w oczy. To pierwszy zarzut, który podnoszę, chociaż akurat o najmniejszej wadze.

Drugą kwestią jest delikatna wątpliwość w wartość materialną tychże pozycji. Orzeszkowa wielką pisarką była – sto lat temu, jej styl dzisiaj jest nieznośny nawet dla literaturoznawców; Kraszewskiego, poza Starą baśnią, nie czyta w tym kraju chyba nikt spoza murów filologii; broni się tu jedynie drugi tom Ani z Zielonego Wzgórza. Nie są to także rzadkie powieści – Nad Niemnem można kupić w dowolnej księgarni od mniej więcej 7 zł (wersja z opracowaniem), a w ebooku mamy ją za darmo, bo jest w domenie publicznej. Kraszewski podobnie – jego utwory są dostępne za darmo online, a w papierze najtaniej Starostę znalazłam… za złotówkę. W wydaniu młodszym o 25 lat i w twardej oprawie, jeśli już ktoś lubi stare książki. W płóciennej oprawie – za 2,90 zł.

asd

Najsłabiej wypada tu Ania, bo nie ma jej w wolnym dostępie. Za nową z księgarni w wydaniu, które uważam za atrakcyjne – zapłacimy 7,97 zł (4,19 zł w miękkiej oprawie). Ceny używek zaczynają się od 1,20 zł (“moje” wydanie – 4 zł) na Allegro. Czy to są kwoty, dla których warto wsadzać ręce w śmieci? Cóż.

ania

ania2

Po trzecie: śmietnik. Nie zagłębiajmy się w szczegóły – ale z czym miały styczność te książki? Stare podpaski, mocz bezdomnego, psie odchody, pieluchy, gnijące jedzenie, resztki jogurtów, czyjeś włosy, brudne skarpety… Generalnie, jeśli już bardzo chciałabym zabrać je do domu, wolałabym najpierw je zdezynfekować (wiecie, zarazki, grzyb… Na dodatek ten ostatni może zaatakować inne książki w domu). Koszty użycia komory fumigacyjnej wypisałam na początku, ceny tych konkretnych książek akapit wzwyż. Opłaca się?

Po czwarte – książka to przedmiot. Niszczy się. Niewiele wśród papierowych tomiszczy takich, które mają rzeczywiście ogromną wartość kulturową i materialną, w które warto inwestować tak duże środki i za którymi naprawdę wypada zanurkować w śmietniku. Kazania świętokrzyskie w rękopisie? Nurkowałabym. Pierwsze, oryginalne wydanie Nowego wspaniałego świata? Też. Autograf znienawidzonego przeze mnie Norwida? No ba, muzeum całowałoby w rączki. Kolekcjonerskie wydanie Amerykańskich bogów z Folio Society, oprawne w płótno z rysunkiem artysty, z ilustracjami Dave’a McKeana? Oczywiście, że zanurkuję. Swoją drogą, sami je zobaczcie.

Clipboard

Ale prawie 70-letnie, zamoczone, brudne, porwane i wyświetchtane Nad Niemnem? No chyba kpicie.

Książki się niszczą

Jak zaznaczyłam we wstępie – większość książek można w ten czy inny sposób zastąpić: nowym wydaniem lub podmianką na to samo z rynku wtórnego. To, co zniszczone, można – naprawdę, nie żartuję – odłożyć na makulaturę.

Niektórzy z odzywających się pod postem wspominali, że takie książki można oddać do biblioteki, szpitala albo “harcerzom, ja oddałem i zawieźli je Polakom na Litwie”. Ok, posłużmy się przykładem: miałam ci ja spodnie. Nosiłam je jakieś 6 lat, nawet załatałam w pewnym momencie, potem zalałam keczupem, przez co awansowały na strój domowy, a w końcu na tyłku pojawiła się plama od niespodziewanego okresu. Co z nimi robię? Oddaję potrzebującym? Na pewno się ucieszą, no nie? Oczywiście mogę oddać je najpierw do krawcowej, która poprawi po mnie łatanie prawie bez śladu (~25 zł) i do pralni chemicznej, która te plamy jakoś wywabi (~50 zł za usługę ekstra upierdliwą). A mogę je wyrzucić i za te 75 zł kupić nową parę, by przekazać Caritasowi czy do domu samotnej matki. Co będzie lepsze?

5
W przypadku książek chęć dezynfekcji to koło stówki najbiedniej. Czyli, na upartego, 5 do 8 nowych książek. Introligatora nie liczę. Co wyślesz polonii na wschodzie: 2-3 zdezynfekowane, 70-letnie ramoty, czy 5-8 nowych wydań?

Nie wspomnę już o kwestii higieny: oddawanie książek ze śmietnika do SZPITALA, gdzie jest masa ludzi o osłabionej odporności, to chyba sadyzm i debilizm na raz.

Przemiel swoje książki

Dbaj o swoją biblioteczkę. Ale jeśli książka nie ma wybitnej wartości sentymentalnej, nie kochasz jej wielką miłością i nie czytałeś/aś jej od 10 lat, a wygląda jak szmata z kociej kuwety – wyrzuć ją. Zostaw ją w tym śmietniku. Zrób z niej papier-mâché i ulep lampę albo tacę na owoce. Użyj do dekoracji mebli czy ścian. Urządź jej piękny pogrzeb na modłę wikingów – w ogniu. A potem, na bogów podziemi, kup nowe wydanie.

bad0dc65ce0637ebf1ef3899fe34a2a8

Powyższe foto – Pinterest, autorka: Ekaterina Panikanova. Zdjęcie główne: domena publiczna.

12 myśli w temacie “Po co ci książka ze śmietnika? [MYŚLI LUZEM]

  1. Moja biblioteka nie przyjmuje książek wydanych przed 2000 r. Też uważam, że niektórzy nieco przesadzają z tym kultem starego, zadrukowanego papieru…
    Zwłaszcza, że niewielu czytelników radośnie sięgnie po Orzeszkową z 1950 r.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Mnie to trochę boli też z innej strony. Jest ogromna frakcja właśnie takiego „modelowego czytelnika”:
      – kocha zapach książek i szelest kartek
      – ratuje książkę za każdą cenę
      – uważa, że nowe formy czytania są gorsze/dla plebsu (ebook, audiobook, powieść graficzna)
      – kupuje książki masowo, na kilogramy i ich nie czyta
      – nie czyta o książkach: nie wie, jak działa rynek, jakie są podatki na książki i wydawnictwa, jaka jest historia książki

      Wtedy właśnie pojawiają się tacy „ratownicy śmietnikowi”, „zbieracze papieru” itp. To trochę smutne.

      Polubienie

      1. „modelowy czytelnik” Nie zdawałem sobie sprawe z definicji takiej. Ja uważam siebie za modelowego czytelnika/zbieracza książęk. Ale:
        Rozumiem stare książki, kilka posiadam, ale są w wyśmienitym stanie, jak miałbym ratować każdą rozpadającą się książkę i chomikować w mieszkaniu, to szybko miałbym śmietnik a nie biblioteczkę. Zbieram książki, jednak te które posiadam, dobieram rozważnie. Są w jakiś sposób wyjątkowe( dla mnie) . Tych których nigdy nie przeczytałem lub nie skończyłem bo były nudne, po prostu oddaje lub sprzedaję. Zapach książki ? Owszem lubie, pod warunkiem że, nie śmierdzi pleśnią, piwnicą wilgocia itp. Nowe formy czytania są wygodne. Jak jadę w podróż na kilka dni, to nie zabieram np. dwóch, trzech książek tylko czytam ebooka w telefonie. Rzadko kiedy czytam książki o książkach, nie interesuję sie rynkiem i podatkami nałożonymi na książki.

        Polubienie

        1. W komentarzu wspomniałam o takim ‚modelowym’ czytelniku w cudzysłowie – nie bez powodu. To raczej osoby, które jarają się samymi książkami jako przedmiotami, trochę jak kolekcjonerzy porcelanowych bibelotów. Polecam lekturę komentarzy pod wpisami np. o rześbach z książek – widać tam wyraźnie, o co chodzi 🙂

          Polubienie

Dodaj komentarz