Ernst Jünger „Szklane pszczoły” – doceniam, ale nie zachwyca [recenzja]

Studia filologiczne, wbrew obiegowej opinii, nauczyły mnie kilku przydatnych w życiu rzeczy. Jedną z nich jest umiejętność docenienia i umieszczenia w odpowiednim kontekście tekstu kultury nawet wtedy, gdy po prostu mi się nie podoba. Szklane pszczoły nie są takie złe, ale nie porwały mnie specjalnie – jednak polecę je z czystym sumieniem. Już tłumaczę.

Na poziomie fabularnym książka jest bajecznie prosta. Rotmistrz Richard, były kawalerzysta, a potem instruktor czołgistów, szuka pracy. Jest zdesperowany, a jego rodzinę przyciska piszcząca bieda, więc gdy znajomy poleca go na dość szemrane stanowisko u genialnego wynalazcy, milionera Zapparoniego, Richard decyduje się pójść na rozmowę. W jej trakcie dostrzega sporo niepokojących, wręcz przerażających rzeczy, ale mimo swojego niepokoju – pracę dostaje i przyjmuje. Koniec.

Bodaj pierwsze anglojęzyczne wydanie – 1960. Polska okładka lepsza!

O wiele więcej dzieje się na poziomie narracji i czasu fabuły. Richard co chwila wybiega w monologi i retrospekcje, prezentując nam fragmenty swojej kawaleryjskiej przeszłości, starego ładu wywróconego do góry nogami przez dwie wojny światowe i technologiczny postęp. Nie omieszka też ujawnić swojej niechęci do tych nowych czasów, w których mechanika stoi ponad wartościami wcześniejszych epok – takimi jak honor. Te elementy zajmują najwięcej miejsca w mikropowieści. Ale nie są jedyną składową narracji.

Ważnym elementem jest tu zalew robotów. Fabryki Zapparoniego wypluwają coraz to nowe modele – maleńkie mechaniczne żółwie, które mogą zjadać brud, gasić pożary, ale też rozprzestrzeniać trucizny i siać zniszczenie; automatycznych aktorów przerastających żywych w swoich rolach; setki zabawek nie z tej ziemi; w końcu tytułowe szklane pszczoły, których istnienie i jego implikacje doprowadziły rotmistrza nieomal do ataku paniki.

Zdjęcie użytkownika Matka Przełożona - blog książkowy.
Książkę czytałam w szpitalu – doskonale komponowała się klimatem z oddziałem.

Jünger postawił też na silne kontrasty. Rotmistrz Richard to całkowite przeciwieństwo Zapparoniego – w tych dwóch postaciach ścierają się tradycja z nowoczesnością, dobre ze słabym, stare z nowym, to, co odchodzi, z tym, co dopiero nadejdzie; ale także sukces stawiany jest naprzeciw porażce, bogactwo – biedzie, w końcu nieomal boskość – ziemskiemu pyłowi. W to wszystko wplecione zostały mniej i bardziej subtelne przypowieści na temat wojny, moralności, wartości życia, ale też technologii i postępu.

Budowa tej historii jest precyzyjna, dość skomplikowana, ale też autor nie pozwala nam się zagubić w plątaninie retrospekcji. Można, a nawet należałoby docenić jego kunszt pod tym względem. Na pewno zauważyli to pierwsi odbiorcy Szklanych pszczół – jak możemy wyczytać z obszernej analizy prof. Wojciecha Kunickiego na końcu publikacji, po premierze w 1957 roku książka stała się bestsellerem wśród niemieckiej i francuskiej socjety i konieczne były nowe wydania, mimo że krytycy oceniali ją różnie. Nie będę zresztą dalej się rozwodzić – w książce znajdziecie świetne posłowie, a z nielicznych recenzji, jakie znalazłam, doskonała jest ta na portalu miesięcznika Znak.

File:Ej1957am.jpg
Pierwsze wydanie oryginalne – polskie definitywnie jest ładniejsze.

Doceniam pisarską wprawę Jüngera, dzięki której poprowadził sprawnie tę karkołomną narrację. Doceniam też wymowę Szklanych pszczół, które w swoim czasie poruszały tematy niełatwe i boleśnie tykające ledwo zagojone zadrażnienia po II wojnie i przemianie technologicznej, obyczajowej i także życiowej, jaką niosły pokoleniu autora jej „osiągnięcia”. Jenak niewiele poradzę na to, że książka najzwyczajniej mi się nie podoba. To moje subiektywne odczucie – podczas lektury miałam wrażenie powrotu na zajęcia z literatury współczesnej i zmuszania się do czytania Pałuby (nie polecam). Od połowy ten krótki przecież tekst męczył mnie strasznie i nawet szpitalna nuda nie poprawiała jego odbioru. Ożywiłam się dopiero przy posłowiu.

Jednak mimo to polecam Szklane pszczoły – to jedna z tych pozycji, które warto poznać nawet wtedy, gdy mogą nam do gustu nie przypaść. Mają dużą wartość literacką i zapewne wielu z czytelników będzie dla nich subiektywnie łaskawsza niż ja. To rzeczywiście dobra książka, jedynie tym razem nie trafiła w moje upodobania.

PS – jeśli masz ochotę kupić Szklane pszczoły i jednocześnie wesprzeć mojego bloga, proponuję kliknięcie w te linki:

Kupując tędy, pomagasz Matce Przełożonej! 🙂

3 myśli w temacie “Ernst Jünger „Szklane pszczoły” – doceniam, ale nie zachwyca [recenzja]

  1. Ciekawe są takie kontrasty gusto-krytyczne. Też tak czasem miewam, że niby wszystko pod kątem formalnym gra, ale jednak coś nie gra.

    A tak z ciekawości i w temacie – czytałaś może manifest Unabombera?

    Polubienie

    1. „Industrial society”? Przeglądałam raczej, jeszcze na studiach na zajęcia z historii politycznej po 1945, bodaj 7 lat temu? Pamiętam z niego głównie tezę, że nie każdy w nowoczesnym, industrialnym świecie ma problemy psychiczne, bo społeczeństwo jest zróżnicowane 😉

      Jeśli pytasz o wartość literacką w moim odczuciu, przypomina mi się głównie „biblijny” układ wersów, który mnie odrzucał, oraz sporo przemawiających do młodego szczawia obserwacji społecznych podanych w lekkostrawnej, retorycznie dobrze wypieczonej formie. Musiałabym zweryfikować, czy dzisiaj także 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz