Najtrudniejsze do napisania są recenzje książek, które naprawdę, z głębi serca uwielbiamy. Bardzo trudno opanować wodolejstwo i okazjonalne popadanie w piskliwy fangirling. Ale spróbuję 😉
Na początek, zanim zacznę o wspomnianych w tytule tekstu tropach, kilka informacji formalnych, acz istotnych historycznoliteracko.
I uwaga, przychylam się tu do anglosaskiego znaczenia trope, nie powszechniejszego u nas tropu stylistycznego.
Kilka danych formalnych
Ilona Andrews to duet autorów – małżeństwo żyjące w Teksasie; Ilona to biochemiczka, ma rosyjskie korzenie, Gordon to były sierżant U.S. Army. Piszą od lat – seria o Kate Daniels była ich pierwszą literacką wyprawą, a pierwszy jej tom ukazał się w 2007 roku, więc no, już półtorej dekady; ostatnia powieść o Kate ukazała się w 2018. W Polsce wydała serię Fabryka Słów – na dwa podejścia, za pierwszym razem kończąc bodaj na dwóch tomach, potem wydając już całość w nowej szacie graficznej (i po części z fatalnym tłumaczeniem).
Sama seria to 10 tomów głównego cyklu, skupiających się na postaci Kate, do tego dwie powieści o postaci Andrei – jednej z bohaterek – dwie mikropowieści o również drugoplanowych Dali i Jimie, a także szereg opowiadań i nowelek, czasem samodzielnych (jak Magic Stars), ale też zebranych m.in. w książce Small Magics. Do tego autorzy rozpoczęli – na wyraźne fanowskie prośby, błagania i rozpaczliwe deklaracje sprzedania nerki w ramach crowdfundingu – dwie mniejsze serie, jedną poboczną, kontynuującą wątki jednej z postaci, której pozbyto się pod koniec cyklu (Iron Covenant) oraz jedną kontynuację, w której akcja dzieje się ładnych parę lat po zakończeniu przygód Kate i dotyczy bliskiej jej postaci (Aurelia Ryder). W Polsce FS wydało tylko cykl główny, bez dodatków.

Skomplikowane? Troszeczkę, ale też ekosystem tych książek jest dość rozbudowany. Generalnie polecam stronę autorów: jest rozpiska, kolejność czytania, darmowe opowiadania i fragmenty niezamieszczone w powieściach… Cała skrzynia skarbów dla fanów.
O czym to jest, że takie długie?
Zaskakująco Kate Daniels to cykl klasyfikowany jako urban fantasy i… postapo. Co ciekawe, czytelnicy lubią mówić, że to romans, mimo że zdecydowanie nim nie jest. Już wyjaśniam.
Akcja osadzona jest w nieodległej przyszłości, w Atlancie (USA). Założeniem świata przedstawionego jest istnienie magii, ale nie jako stale obecnej siły, a jako swego rodzaju napływającej falami zmiany przywództwa: na początku cywilizacji światem rządziła przez tysiąclecia magia (dzięki której powstały m.in. Babilon czy Egipt), potem nastąpiła zmiana zbliżona skalą do przebiegunowania – magia zniknęła, na parę tysięcy lat panowanie przejęła technologia. Około 2010 roku magia wróciła, zniszczyła naszą cywilizację, a ludzie musieli nauczyć się żyć z tym, że pojawili się zmiennokształtni, wampiry, magowie, kapłani o magicznych mocach, druidzi, czarownice i co nie tylko. I wszystko, ale to wszystko chce cię zeżreć.
Nadal jednak osięgnięcia techniki działają, jako tako, gdyż magia i technologia walczą o rząd dusz, napływając falami co kilka godzin czy dni: są samochody i spalinowe, i na magiczną wodę, są lampy elektryczne i wypełnione zaklętym powietrzem, jest broń palna, ale są i miecze… Nie jest więc typowo jak w fantasy, ale też nie jak w standardowym postapo.

W tym dość oryginalnym settingu mamy Kate Daniels, najemniczkę o tajemniczej przeszłości, utrzymującą się ze zleceń o szerokim spektrum kompetencji: od odnajdywania zagubionych w tym niebezpiecznym świecie kotów, poprzez robótki ochroniarskie, po skomplikowane sprawy wymagające współpracy i usunięcia/zabicia potężnych magicznych potworów. Generalnie pierwsze kilka tomów to samodzielne powieści skupiające się na konkretnych sprawach, w które wplątuje się Kate, w tle zaś mamy zagadkę jej pochodzenia oraz rozwój relacji z dość istotnymi siłami zamieszkującymi Atlantę: Gromadą zmiennokształtnych, prominentnym, mafijnym biznesem opartym na wampirach, policją, specyficznym zakonem rycerskim… i nie tylko. Najważniejsza jest jednak sama Kate jako postać i jej stopniowa przemiana z tomu na tom. Bo w tej serii wydarzenia mają konkretne konsekwencje – także emocjonalne i psychologiczne.
Mamy tu wątek romantyczny (a nawet w pewnym momencie kilka), ale dochodzi on do głosu dopiero koło 4. tomu i zdecydowanie nie jest dominantą. Mamy tu postapokalipsę, ale bardzo specyficzną – wszędzie są ruiny, ale ludzkość żyje dalej. Najwięcej tu urban fantasy z mieczami i magią w tle, ogółem akcja, akcja, akcja.
Ok, a te tropy?
Określenie „trop” w polskim literaturoznawstwie odnosi się na ogół do stylistyki – chodzi o używanie pewnych konceptów, substytutów, klisz zamiast wyjaśniania i tworzenia od podstaw całości wypowiedzi, sylwetek, opisów itp. Prostym tropem może być zwykłe użycie charakterystycznej metafory – to trop stylistyczny.
Bardziej skomplikowanym, rozpoznawanym raczej w studiach anglosaskich, ale też chyba bardziej intuicyjnym dla nas, jest użycie pewnej figury, łatwo rozpoznawalnej, np. dama w opałach, samotny wilk, rycerz na białym rumaku, samiec alfa, silna, niezależna kobieta, szlachetny dzikus i tak dalej. Rozpoznajemy te tropy bez problemu – przewijają się przez naszą kulturę od tysiącleci – są jednak często nadużywane i implementowane bez pomysłu. Przykładowo w książce 365 dni mamy tropy obsesyjnej miłości od pierwszego wejrzenia, porwania przez zakochanego mężczyznę, toksycznego samca alfa, syndromu sztokholmskiego oraz niechcianej/przypadkowej/wymuszonej ciąży (wszystko na raz, wyobraźcie sobie).

Można powiedzieć, w kontekście tego tekstu, że tropy to sposób pokazania pewnych często występujących elementów i motywów… mniej więcej. Motyw to np. podróż, śmierć, raj w literaturze, tropy są bardziej szczegółowe. Teoria literatury to zaskakująco skomplikowana rzecz.
W serii o Kate Daniels autorzy też używają tropów – ale wywracają je na nice. Myślę, że najłatwiej będzie pokazać je od punktów.
- Zmiennokształtni (w tym wilkołaki) – fandom Andrewsów co jakiś czas rozpływa się nad tym, jak nietypowo pokazani są zmiennokształtni w tych książkach. W większości urban fantasy, gdy mamy do czynienia z ~łakiem (zwykle wilkołakiem), bohater przedstawiany jest jako mający co najmniej rozdwojenie jaźni: mówi, że ma w sobie wilka (albo, hehe, dwa wilki), traktowanego jako oddzielna część świadomości, z własnym charakterem i pomysłem na życie, z którą postać może walczyć o ciało, oddawać jej lejce przy przemianie, a nawet rozmawiać jako z głosem w swojej głowie. W Kate Daniels tego nie ma: każdy zmiennokształtny to jeden, jedyny mieszkaniec swojego ciała, zarażony wirusem powodującym przemianę w zwierzę, w bonusie dającym nadludzką siłę, regenerację, agresję i zachowania obsesyjne. Żadnych dwóch wilków. To jedna osoba z trudnym charakterem, za to pasjami oddająca się medytacji.

- Wampiry – widzicie, to są w sumie zwierzęta. Człowiek zarażony wirusem wampiryzmu po śmierci zamienia się w napędzanego wyłącznie głodem potwora: wysuszonego, łysego, czworonożnego, supersilnego, kompletnie bezmózgiego. Nad wampirami panują swego rodzaju nekromanci, Nawigatorzy – którzy niejako przejmują ich uwolnione od inteligencji umysły, by używać ciał do różnych celów. Nie będzie żadnych romansów między bohaterką a przystojnym, bladym nieznajomym w zupełnie nie niepokojący sposób obserwującym ją po nocach przez okno.
- People of Color – tak, używam jako tropu z dwóch powodów. Z jednej strony autorzy mają generalnie w nosie rasę i pochodzenie bohaterów, póki nie jest istotne dla logiki (np. pojawiającymi się od czasu do czasu wołhwami – słowiańskimi kapłanami – są generalnie Słowianie, głównie Rosjanie), z drugiej – zaczęli w pewnym momencie dokładniej opisywać nawet trzecioplanowych bohaterów, w tym rzucając kolorem skóry, gdyż wygłodniali fani robili awantury o to, jak wygląda A lub B. Serio. Ostatecznie w serii postaci kolorowych jest masa i wszyscy czytelnicy są zadowoleni. Ale! Istnieje trop, że tak spolszczę, postaci „niejednoznacznie brązowej”. To postać o dość ciemnej skórze, zwykle właśnie różnego odcieniu brązu, ale nie przypisana do żadnej etniczności. I taka jest, zaskakująco, Kate oraz /UWAGA OGROMNY SPOILER/ jej ojciec – oboje są poza rasami, bo kochany tata ma pięć tysięcy lat i tworzył od podstaw ludzkie cywilizacje. /KONIEC SPOILERU Generalnie są POC, ale jednocześnie nie. Tacy trochę kosmici 🙂
- Silna, niezależna kobieta – detektywka – tak, to jeden z moich „ulubionych”, powracających tropów gatunkowych. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, ale jakieś 80% powieści urban fantasy zawiera głównego bohatera parającego się ogólnie pojętą inwestygacją przestępstw (źródło: szczerze to IDzD). W „babskich” UF dominuje, że tak powiem, ostra laska. Jest to zwykle babka między 20 a 30 rokiem życia, w skórzanych spodniach, martensach lub innych glanach, nosi seksowną koronkową bieliznę na pościgi za przestępcami, podobnie gorsety i inne fatałaszki. Pije stanowczo za dużo – alkoholu, kawy lub obu na raz. Dużo przeklina. Zwykle rozwiązuje sprawy i uchodzi z życiem dzięki fuksowi. Ma w domu syf. Dodatkowo budzi, ekhm, pożądanie lub agresję każdego samca w okolicy. Ogółem – mocno Mary Sue i mocno po krawędzi. Ale są wyjątki. Na przykład Kate. Autorzy wzięli ten bazowy model, oskubali go z balastu i stworzyli postać po prostu kompetentną. Kate jest dobra w swojej pracy, bo jest świetnie przeszkolona i nie popada w lenistwo – trenuje, uczy się i doszkala. Ma trochę szczęścia, ale to głównie nabyte umiejętności, wiedza i własne talenty ją ratują – deus ex machina to nie w tej książce. Jej dom jest skromny, ale po żołniersku czysty. Ubiera się praktycznie, w adidasy, luźne portki i koszule, bo to praca, a nie dyskoteka. Ma kiepskie poczucie humoru i rzuca sucharami, których jej potem wstyd. Piecze szarlotki. W jednym z wywiadów duet Andrews powiedział, że napisał ją tak, jakby tworzyli męskiego bohatera – bez tej całej chaotyczno-fetyszystycznej otoczki. I wiecie? To zagrało doskonale.

- Smalec alfa – przepraszam, samiec alfa. Silny, obowiązkowo przystojny, emanujący władzą i męskością, zwykle też agresywny, zaborczy, porywczy. Koniecznie dominujący – w życiu i w łóżku. Urodzony przywódca, nie znosi sprzeciwu. Zwykle bohaterki omdlewają od uderzeń gorąca, gdy są w jego pobliżu. Wracając do nieszczęsnego przykładu z początku tej części tekstu – taki Massimo z 365 dni, ale też np. James Bond. Po angielsku jest na to piękny neologizm: alphahole, połączenie alpha i asshole. W cyklu o Kate również mamy takie postacie – autorzy jednak wysilili się na dwie rzeczy. Po pierwsze, większość z nich to nasi zmiennokształtni, a budowa świata przedstawionego sprawia, że część cech samca (porywczość, dominacja, arogancja, siła) jest po prostu wrodzonych, jak cecha gatunkowa, więc i bohaterowie, i czytelnik traktują ją nieco inaczej. Po drugie, główny alfa książki – przywódca zmiennokształtnych – jest zadufanym w sobie dupkiem… ale do pewnej granicy. Autorzy napisali go tak, że poza takimi cechami posiada też żywą inteligencję, poczucie odpowiedzialności, chęć i umiejętność szukania kompromisów, a do tego jest po prostu – jak Kate – kompetentny i ma konkretny cel. W sytuacjach damsko-męskich jest nie przywódcą, a partnerem (chociaż nadal bywa durniem). Nawet nie wiecie, jaka to miła odmiana na tle szeregu innych książek.

- Happy ending – po pokonaniu Wielkiego Przeciwnika, wszystko się układa. Alternatywnie – po wyznaniu sobie miłości wszystko się układa. Otóż – nie tu. W tym cyklu bohaterowie muszą całkiem ciężko pracować na swoje happy ever after i święty spokój, no i nie wszyscy tego dożyją. Szczęście wymaga realnej ofiary. Co ciekawe, dotyczy to także motywu wybaczania: każde z nich zrobiło coś, czego żałuje. Niektórych sumienie będzie żarło latami. Inni będą musieli żyć z konsekwencjami. Ale inni podchodzą do sprawy niebajkowo: pojawia się motyw dwóch bohaterów, Christophera i Hugh. Hugh torturował Christophera, a gdy parę tomó później pada pytanie, czemu Chris mu to wybaczył – ten odpowiada, że sam zrobił wiele złego i zabił wielu ludzi; jeśli nie może wybaczyć Hugh, to czy sam zasługuje na spokój?
- Rasizm. I to fantastyczny – wcześniej wspomniałam, że autorów nie obchodzi kolor i pochodzenie postaci. Generalnie to prawda. Jednak wykorzystują motyw znany i lubiany przez autorów fantasy – ksenofobię wobec innych, hm, gatunków. Ludzie często nie lubią zmiennokształtnych, zmiennokształtni nie tolerują nekromantów (Nawigatorów) i wampirów, rasistowskie frakcje potrafią przeprowadzać ataki terrorystyczne… Generalnie polityki i tego typu problemów jest sporo, ale motyw też nie jest traktowany totalnie jak np. u Sapkowskiego (gdzie elfy są gremialnie ostracyzowane, a tylko pozytywni bohaterowie nie cierpią na spazmy w ich pobliżu): społeczeństwo serii jest bardzo rozwarstwione i są ksenofobowie, są też ludzie mający całkowicie wykoksane na to, kim jesteś, póki płacisz podatków i nie polujesz na koty sąsiadów.
- Mięśnie, mięśnie, mięśnie! – bohaterowie urban fantasy często są niesamowicie sprawni fizycznie: mężczyźni zbudowani jak zawodowi sportowcy, kobiety za to gibkie jak trzcina, ale silne i wytrzymałe. Bez powodu. Po prostu są. Żrą pizzę, piją hektolitry piwa, głównie leżą/jedzą/chodzą i tkanka tłuszczowa nie istnieje. Państwo Andrews powiedzieli „hola hola!” i napisali wprost: tak, tu bohaterowie mają mięśnie. Dużo mięśni. Tak, Kate też. Połowa innych babeczek również. Powód jest prosty: świat zalany magią jest niebezpieczny i musisz być sprawny, żeby przeżyć. Bohaterowie zarabiają ciałem – zwykle zabijając to, co zabić trzeba. Pracują nad tymi mięśniami. Ćwiczą, sparringują, używają siłowni. Tu dostajemy logiczne mięśnie.
- Różne głupotki – odkażanie ran alkoholem, na dodatek takim do picia – próba jest podjęta, ale bohaterce udaje się uniknąć tej wątpliwej przyjemności, bo to totalny mit. Rodzice bohaterów pragnący wnuków – zwykle element komediowy, tu jednak nie groteskowy, raczej jako element faktycznej troski… w większości. Bogowie schodzący na ziemię – no… schodzą. Ale pod pewnymi bardzo konkretnymi warunkami. Itp., itd.
Oczywiście nie oznacza to, że – mimo całej mojej miłości do tej serii – nie widzę problemów z innymi tropami. Jest sporo wykorzystanych całkiem standardowo: etatowy hedonista, tutaj skrzyżowany z szalonym naukowcem, który na dodatek ciągle usiłuje zaciągnąć naszą bohaterkę do łóżka. Wilki łączą się w pary na całe życie, więc nie ma rozwodu, jest śmierć. Szereg detalicznie opisanych, nieziemsko przystojnych, atrakcyjnych bohaterów. Miecz, który reaguje na nastroje właściciela. Niekonsekwencje po pierwszym tomie – nagle z niecałych 500 populacja zmiennokształtnych skoczyła do 1500, ot tak. Powracające kilka razy „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. Jest sporo słabszych momentów – jednak te lepsze je totalnie równoważą, ba, przebijają.

Ale najważniejsze, poza tropami powyżej, są postaci. A przede wszystkim Kate.
Proszę tak pisać!
Ilona i Gordon Andrews postawili na pragmatyczność. To słowo najlepiej określa główną bohaterkę serii.
Jak wspomniałam wyżej – to kobieta-alfa, pisana generalnie jak mężczyzna. Nie jest zbyt kobieca w popularnym tego słowa znaczeniu. Jest umięśniona, agresywna, lubi zatracać się w przemocy; ma jedną jedyną sukienkę i buty do niej, wolny czas spędza czytając tanie romanse i polerując broń. Ale jednocześnie ma bardzo mocno podkręcony kompas moralny, nie potrafi bezczynnie patrzeć na bezsensowne cierpienie. Odbiega mocno od stereotypu bohaterki urban fantasy – tak tej bardzo kobieco-chaotycznej dziewuszki, jak męskiej do bólu wojowniczki. Udało się to świetnie wyśrodkować. Co najważniejsze jednak, mamy w tym cyklu prawdziwy rozwój postaci.
Kate w pierwszym tomie, Magia kąsa, jest odizolowana. Nie ma znajomych, nie ma przyjaciół, jej jedynego członka rodziny – czy też osobę, którą do tej rodziny włączyła – właśnie zamordowano. Praktycznie nigdy nie nawiązywała głębszych relacji, ograniczając się wyłącznie do tych zawodowych. Bogiem a prawdą był to jeden z filarów jej strategii przetrwania. W miarę postępów fabuły widzimy jednak, że nasza twarda najemniczka się zmienia. Często świadomie – jej wewnętrzny monolog podpowiada nam, że wie, że podejmowane przez nią decyzje są niewłaściwe z punktu widzenia przetrwania, ale jej moralność, a z czasem też emocje pchają ją w tym kierunku. Kate usiłuje nauczyć się nawigować w społecznościach – czego nigdy nie robiła i nie umie, o czym świadczą nawet jej bardzo suche żarty – i tak samo nauczyć się współpracy, która też jest dla niej sporym novum. Rozwój tej postaci jest naprawdę doskonale zrobiony.
Ale też wspomniany wątek romantyczny – który zwraca uwagę z ważnego powodu. Andrewsowie napisali jeden z najzdrowszych związków, jakie widziałam w tego typu literaturze. Mowa o Kate i jej wybranku. Początki mają tak wybuchowe, że określenie enemies to lovers nie oddaje całości tej agresywno-pasywnej relacji. Ale autorzy zadbali, żeby pokazać pracę nad związkiem. Dźgają nas palcem w oko: patrz, samo zakochanie nie starczy, oni muszą się nauczyć, jak się to robi, będą się kłócić i docierać. Ostatecznie efektem jest prawdziwe, głęboko zakorzenione partnerstwo, gdzie oboje bohaterowie wspierają się nawzajem w pracy i w życiu prywatnym – i to kolejny powód, nawet jeśli poboczny, dla którego chętnie polecam tę serię.
Poza naszą power couple funkcjonują też inne postaci – generalnie ekosystem tych książek jest rozbudowany i całkiem żywy. Są przedsiębiorcy, przywódcy, służby porządkowe, sąsiedzi różnego kalibru, podopieczni właśnie wyrastający z nastolęctwa, współpracownicy, nietypowi sojusznicy, typowi adwersarze… Nic dziwnego, że seria jest tak długa.

Czyli to bardzo dobra książka?
Tak i nie.
Tak, historia jest angażująca, wciąga, bohaterowie są w większości naprawdę super, akcja jest wartka, a główna intryga to gra o naprawdę wysokie stawki. Plus wszystkie argumenty powyżej. Jednocześnie, nie oszukujmy się, to nie Tołstoj czy Austen. To sprawnie, z rozmysłem napisane książki rozrywkowe, świadomie bawiące się stereotypami i tropami, które nie nudzą przy drugim i trzecim czytaniu (serio, sprawdzałam). Na dodatek między pierwszą a kolejnymi są spore nieścisłości – zapewne wynikające z faktu debiutu i nieprzemyślenia serii na początku pracy autorskiej. Co istotne, autorzy też prowadzą bardzo żywą interakcję z fanami – i biorą pod uwagę ich odpowiedzi na lektury. Czasami się to na nich mści – na początku tekstu wspomniałam, że zostali nieomal zmuszeni do napisania całej trylogii o bohaterze pobocznym z powodu żartu na Walentynki.
Kate Daniels nie trafi jednak jako lektura na uniwerki, na zajęcia z literatury współczesnej, niestety. To fantastyka nie siląca się na bycie nową Diuną czy Księgą Nowego Słońca; doskonale świadoma swojego miejsca na półkach bibliotek i tego, że służy przede wszystkim rozrywce.
Ale przeczytajcie. Nie bez powodu kocham tych autorów całym serduszkiem. Mam te książki w papierze i ebookach, możliwe, że w więcej niż jednej wersji językowej, ale do niczego się nie przyznaję. To moje comfort reads, lektury, do których wracam, gdy mózg mi nie działa, potrzebuję pocieszenia albo jestem zwyczajnie zmęczona. Zdecydowanie zachęcam – jednak w wersji oryginalnej, nie polskiej (pierwsze 2-3 tomy od Fabryki mają tak zarżnięte tłumaczenie, że momentami boli).

Cieszę się, gdy wychodzi każdy nowy wpis na Twoim blogu! A po serię Kate Daniels teraz na pewno sięgnę 😀
PolubieniePolubienie