Postapo to specyficzny podgatunek. Można zrobić z niego sensacyjną strzelankę z mutantami w tle, nostalgiczną opowieść o samotności albo… jasny i wyraźny przepis na koniec cywilizacji. Tak ja zrobiła Margaret Atwood w Oryksie i Derkaczu.
Ta powieść to synteza i analiza końca. Zabiera nas w odległą przyszłość, gdzie Yeti – zdziwaczały pustelnik – wegetuje obserwując grupę humanoidalnych istot rodem z laboratorium, stawiając się przy tym na pozycji proroka nowej religii. Religia opiera się na wierze w Oryks i Derkacza – parę bóstw, które miały stworzyć świat. Oczywiście nic nie jest takie proste.

Powieść opiera się w dużej części na retrospekcjach Yetiego – z czasów, gdy świat całkiem nieźle sobie jeszcze radził, a sam Yeti miał na imię Jimmy. Urodzony w uprzywilejowanej rodzinie, opowiada nam z perspektywy dziecka ze złotej klatki o rzeczywistości przyszłości: ogromnym podziale klasowym, szalejących zarazach, problemach z żywnością, sztywnych społecznych rolach, przestępczości, zanurzeniu się ludzi w deprawacji i pornografii, obojętności wyższych klas wobec wydarzeń dookoła. Sam jednak szybko stał się zgorzkniały, gdyż jego zdolności pozostawały daleko w tyle za oczekiwaniami rodziny i społeczeństwa. Został nikim, póki nie pomógł mu szkolny przyjaciel, Derkacz. A potem stał się najważniejszą osobą na świecie – bo przyłożył rękę (no, bogiem a prawdą raczej penisa) do tego, co ostatecznie stało się z ludzkością.
Atwood ma bardzo dobry warsztat, dlatego z opowieści w gruncie rzeczy psychologicznej stworzyła zgrabny szkielet dla komentarza społecznego w stylu dawnych SF. To taka literatura, której bliżej do pięknej niż do rozrywkowej. Autorka bez problemu podźwignęła zadanie niesplątania skomplikowanych wątków, płaszczyzn czasowych i myślotoku bohatera. Doskonale poradziła też sobie z pokazaniem nam kompleksowego i realistycznego obrazu upadku, mimo prowadzenia narracji pierwszoosobowej – z założenia niepełnej, gdyż bohater wiedzieć wszystkiego nie może. Interesująca jest również warstwa językowa: masa w tej książce neologizmów i przedziwnych zrostów, jak „świniony” czy „kurczakiść”. Robi językowy klimacik – a tłumaczka poradziła sobie z nimi śpiewająco.

Yeti to postać wyjątkowa literacko, bo wybitnie niesympatyczna. Rzadko zdarza się, by autor wybrał na przewodnika po świecie przedstawionym kogoś tak zagubionego, samolubnego i momentami nijakiego – a jednocześnie sprawił, że bohater ten jednak nie odrzuca nas od lektury. Możliwe, że to dzięki przedstawieniu go kiedyś i dziś, w kontrastujących scenach pokazujących jego popadanie w lekki obłęd, sportretowanie jego słabości, które znajome są zwykłemu zjadaczowi chleba.
Mimo jednak tych wszystkich zalet, Oryks i Derkacz nie przypadły mi do serca. Doceniam poziom literacki, doceniam sprawny warsztat, ale nie jestem w stanie polubić tej książki. Brakuje w niej wyraźnych emocji, dających czytelnikowi tego literackiego kopa, dla którego chce przewracać coraz szybciej kolejne kartki. Relacja Yetiego jest częściowo wręcz beznamiętna – więc trudno się nią przejąć. W żaden sposób nie zachęciła mnie do sięgnięcia po kontynuacje – napisane zresztą lata później – czyli Rok potopu oraz MaddAddam. Czytałam nie z ciekawości, raczej dlatego, że było bezboleśnie i zgrabnie, więc nie męczyłam się lekturą. Jeśli miałabym wystawić subiektywną ocenę liczbową, dałabym równe 6/10 – jako powieści z mojego punktu widzenia nijakiej i nieporywającej, ale z +1 za poziom literacki.
I co zrobić, gdy rozum mówi „tak”, a serce jednak kręci głową na „nie”? Zdecydujcie ,czy sięgniecie po tę powieść – bo cóż więcej mogę.
Świetnie Cię rozumiem, taka interesująca historia i bez żadnego bum, wszystko się rozmywa. Kupiłem sobie drugi tom, ale raczej prędko nie sięgnę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Prawda? Jest tak ładnie i płasko w tej książce 😦
PolubieniePolubienie
Właśnie. Dramatyzm zero, a można było parę razy docisnąć.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Docisnąć… Mój boże, czytelnicy ery internetowej, nie docenią pięknego języka, nie docenią wyrafinowanego dowcipu, nie docenią świetnie zbudowanych bohaterów – ma być pierdolnięcie, może być bez sensu, byle było.
PolubieniePolubienie
No bo Igrzyska śmierci to to nie są.
PolubieniePolubienie
Pierdolnięcia może generalnie nie być – ale emocja być powinna. To nie epoka „Nad Niemnem” przecież, że całość książki pisana jest równo pod linijkę, byle wyższy cel edukacyjny dopelnić 🙂
PolubieniePolubienie
Proszę tu nie postponować Nad Niemnem! 🙂
PolubieniePolubienie
Cóż, no cóż. Mi się podobało zdecydowanie bardziej 😉 Gorycz i dystans Yetiego były dla mnie zrozumiałe, a emocji dość dostarczyły wątki same w sobie.
PolubieniePolubienie
Och, a ja czytałam jak zaczarowana, dniami i nocami. Każdą część!
Bardziej ważne było dla mnie to, CO Atwood pisze, niż JAK pisze (choć oczywiście pisze doskonale). Znaczeniowo Atwood wygrywa na całej linii, a lekko beznamiętny (bez pierdolnięć i wybuchów) przekaz tylko podkreśla to, co znalazłam w powieści.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To też jest ważne – wiedzieć, co i dlaczego nam się podoba (lub nie). Cieszę się, że spędziłaś z tą książką miłe chwile 🙂
PolubieniePolubienie